A ty, czy obrażasz się na swoje dziecko?

Czy można obrazić się na swoje dziecko? Rozsądny rodzic powie, że to głupie. I choć uważamy, że to coś złego, to sami sięgamy po tę metodę.

gniewać na dziecko

Czy można obrazić się na swoje dziecko? Rozsądny rodzic powie, że to głupie. Dziecinne, niedojrzałe i krzywdzące, bo przecież obrażenie się rodzica to dla dziecka bariera nie do pokonania, a poza to beznadziejny przykład, jak rozwiązuje się konflikty. Problem w tym, że często nie utożsamiamy swoich zachowań z obrażeniem się. I choć uważamy, że to coś złego, to sami sięgamy po tę metodę.

Jak obrażamy się na dzieci? Przykłady z życia wzięte.

Jeśli zapytamy, czy kiedyś obraziłaś się na swoje dziecko, z pewnością odpowiesz, że nie. Ale jeżeli zadamy pytanie inaczej – czy zachowałaś się kiedyś w stosunku do dziecka tak i siak, to… zresztą, sama sobie odpowiedz. Oto najbardziej typowe przykłady obrażania się na dziecko.

  • „Odebranie” miłości

„Sto razy prosiłam, żebyś tego nie robił. Nie słuchasz. I teraz mamusia cię już nie lubi, jesteś brzydkim chłopcem”. Czasem zamiast „nie lubi” jest „nie kocha” – ale rzadziej, bo jednak „nie lubi” wydaje się być znacznie łagodniejsze.

  • Straszenie oddaniem

„Cały czas jesteś niegrzeczny. Mam cię serdecznie dość. Zaraz zadzwonię po pana, przyjedzie i cię zabierze”. O taaaak. Innymi słowy, jestem już tak tobą zmęczona, że już cię nie chcę. Nie będę się już z tobą bawić. Mamy kompletnie pozbawione wyobraźni potrafią dodać „I wezmę sobie jakieś grzeczne dziecko!”

  • Dziwne polecenia

„Jeśli będziesz się tak zachowywać, to przyniosę twój plecak, spakujesz się i wyprowadzisz. Mam cię dość. Nie będziesz już mieszkał z mamusią i tatusiem”. Trochę inna wersja „oddam cię”. W tej wersji w pakiecie z „będziesz musiał radzić sobie sam i nie obchodzi mnie, co z tobą będzie”.

O przyczynach i konsekwencjach obrażania się na dziecko

Dlaczego obrażamy się na dzieci? Z banalnego powodu – mamy ich czasem po prostu naprawdę dość. Dosyć wrzasku, braku posłuszeństwa, niszczenia, hałasu, dyskutowania, pyskowania i tak dalej. Tego, że prosimy, a one nie słuchają. I czasem, kiedy do fatalnego zachowania z dzieckiem dodamy inne okoliczności (kłótnia z mężem, kłopoty w pracy), przychodzi moment, w którym chcemy tylko efektu. Nieważne, czy dziecko się przerazi, rozpłacze – ważne, że w końcu zacznie „traktować nas poważnie”. Mówimy więc: „Już cię nie lubię, jesteś niedobry, idź do swojego pokoju i nie masz się do mnie odzywać”.

Najczęściej metoda ta jest bardzo skuteczna. Dziecko staje oniemiałe albo zaczyna płakać. Boi się, więc nagle przestaje mówić i jest „grzeczne”. Jeśli jednak masz takie doświadczenia za sobą, to pewnie doskonale wiesz, że to nie przynosi ulgi. Gdzieś tam jest wyrzut sumienia – wiesz, ze przesadziłaś. Czy słusznie? Oczywiście, że tak.

Obrażanie się na dziecko nie jest dobrą metodą wychowawczą. Oprócz efektu, otrzymujemy bowiem:

  • bezradność u dziecka

Jeśli rodzic obraża się bardzo „klasycznie” i po prostu strzela focha, odmawiając dziecku kontaktu, to dziecko staje przed ścianą. Nie ma pojęcia, jak zareagować, nie wie, co dalej. Jest to dla niego coś strasznego i nie do pokonania. Mama, która zawsze tłumaczy, nie chce rozmawiać? Nie kocha? Odda mnie? Dziecko nie wie, że rodzic się obraził. Nie wie, co to oznacza, kiedy się skończy.

  • miłość warunkową

Nie otrzymujemy jej, ale ją „dajemy”. Innymi słowy, jeśli mówimy dziecku „już cię nie lubię/nie kocham”, to trochę tak, jakbyśmy mówili: „Jesteś grzeczny – kocham cię, niegrzeczny – nie kocham”. Problem polega na tym, że dziecko nie przyzna nam się kiedyś do kłopotów, bo będzie wiedziało, co to oznacza. Nie powie, ze zbroiło, nie przyzna się do błędów.

  • strach przed porzuceniem

To z kolei związane jest z „zadzwonię po pana i pan cię zabierze”. Po pierwsze – czy naprawdę chcesz, by twoje dziecko sądziło, że jesteś w stanie się go pozbyć? To rodzi nie tylko brak zaufania do rodziców, ale też szereg problemów. Koszmary nocne, moczenie się, strach przed pozornie banalnymi sytuacjami, kłopoty z adaptacją w przedszkolu – to tak na początek.

Autor
Karolina Wojtaś
fot.
Fotolia