Mama, wszystko sama? Nie!

Patrzysz na inne matki i bywa, że czujesz ukłucie zazdrości. Zastanawiasz się z żalem „jak ona to robi?” a może myślisz złośliwie „na pewno ma tabun ludzi od tego, co ja robię sama”.

mama wszystko sama

Patrzysz na inne matki i bywa, że czujesz ukłucie zazdrości. Bo ta ma pomalowane i zadbane paznokcie, ta świetnie dobrane, nowe ciuchy, a tamta jest po prostu ciągle uśmiechnięta i - na co wiele wskazuje – najwyraźniej wyspana. Zastanawiasz się z żalem „jak ona to robi?” a może myślisz złośliwie „na pewno ma tabun ludzi od tego, co ja robię sama”. Stop!

Powyższe myślenie często cechuje mamy, które zwyczajnie same… robią sobie krzywdę. Oczywiście nie fizycznie, a jedynie poprzez niewłaściwe przekonania co do pewnych kwestii związanych z macierzyństwem. Jakie są „grzeszki’ młodych mam i jak przejść na stronę tych zadbanych, uśmiechniętych i… nie tak bardzo umęczonych?

„Nikt inny nie potrafi zaopiekować się moim dzieckiem tak dobrze, jak ja”

Mamę, która tak uważa (mniej lub bardziej świadomie) można poznać po tym, że nigdzie nie pojawia się bez swoich pociech albo częściej – po prostu nie bywa. Nie pójdzie na piwo z koleżanką, na kawę z mężem, nie pojedzie do kina albo nawet do klubu. Nie zostawia swojego dziecka z nikim, ponieważ uważa, że bez jej obecności malcowi na pewno stanie się krzywda. Bo gdy jest malutkie – może się zachłysnąć, a ktoś trzeci na pewno tego nie zauważy lub nie będzie wiedział, co robić. Starsze, raczkujące – jest zbyt trudne do upilnowania, aby ktoś (oprócz niej) sobie z tym poradził. Dwulatek wpada na szalone pomysły, a dziadkowie mieszkają na drugim piętrze – różnie bywa. I tak cały czas.

Rozpoznajesz się w tym opisie? Zatem po prostu postaraj się wyobrazić sobie inny scenariusz  -dostajesz w opiekę dziecko siostry. Trzymiesięcznego szkraba, rocznego smyka albo trzyletniego gadułę. Czy masz jakieś wątpliwości co do jakości swojej opieki? Otóż nie, bo wiesz, że będziesz pilnowała dziecka jak oka w głowie. Tak też podchodzą do sprawy inni. Pamiętaj też, że gdyby nawet coś się stało, to są telefony, możliwość natychmiastowego kontaktu.

„Moje dziecko zapłacze się beze mnie”

To mamy, które ewentualne rozstanie z dzieckiem rozpatrują przez pryzmat wielkiej krzywdy malca. Wyobrażają sobie, jak dziecko za nimi tęskni, sądzą, że płacz, który pojawił się przy rozstaniu, trwa jeszcze długie godziny. Efekt jest ten sam, jak u mam, które wszędzie widzą zagrożenie – eliminacja okazji do ewentualnego spędzenia czasu oddzielnie.

Jeśli widzisz tu podobieństwo do swojego postępowania, to musisz uświadomić sobie, że w ten sposób robisz krzywdę nie tylko sobie, ale i dziecku. Kompletnie nieprzystosowane do pobytu z osobami trzecimi i nieobecności mamy, będzie miało trudności w funkcjonowaniu przedszkolnym. Ponadto, zwyczajnie straci wiele okazji na dobrą zabawę i możliwość nawiązania głębszych relacji z innymi.

„Muszę zrobić to sama”

A „to” oznacza… wszystko. Przewijanie, karmienie, usypianie, wizyty lekarskie. Przekonanie o byciu absolutnie niezastąpioną to błąd wielu mam. Efekt jest bardzo łatwy do przewidzenia – mama „robot” jest umęczona, pełna pretensji do partnera i żalu o to, że sama „wpakowała się” w taki układ.

Co można zrobić w takiej sytuacji? Na początek wyobrazić sobie nieco dramatyczną wizję – nie możesz opiekować się dzieckiem, bo nie ma cię w domu. Musiałaś wyjechać na dwa tygodnie, spędzić je w szpitalu, cokolwiek, co oderwałoby cię od obowiązków. Jak sądzisz, czy dziecku spędzającemu czas z tatą stałaby się krzywda? Nie. Może pampers byłby krzywo założony, może butelka nie zostałaby wysterylizowana i ciuszki niewyprasowane. Albo roczniak zjadłby słodką drożdżówkę na śniadanie. Ale wszyscy by żyli i mieli się świetnie. Dlaczego? Bo skoro ty się nauczyłaś, to i inni mogą – zwłaszcza, że nie mówimy o naprawianiu rakiety kosmicznej, ale o zwykłych, codziennych obowiązkach.

Wylecz się z roli „Zosi Samosi”. Wyjdź na zakupy, na spotkanie z koleżanką, zacznij czytać książkę i przekaż dziecko partnerowi z myślą – „niech się dzieje, co chce”. I sama się przekonasz, że nie stało się… nic złego.

„Nie mogę sobie tego kupić. Mam dziecko!”

Niektóre kobiety mówią: „Kiedyś szłam po makaron, a wracałam z dwiema bluzkami i torebką. Teraz idę po jakąkolwiek bluzkę, a wracam z parą spodni dla Zuzi”. Jeśli to okazjonalne zachowanie – zdarza się każdemu. Ale jeśli twoje dziecko ma pękającą w szwach szafę, z której połowy ubrań nie zdąży wynosić, a ty z kolei czujesz się jak kopciuszek – coś tu jest zdecydowanie nie tak.

Co może cię otrzeźwić? Na pewno wspomnienia! Wytęż pamięć i przypomnij sobie, jak wielką dumę czułaś, patrząc na swoją wypielęgnowaną mamę. Jak miałaś ochotę się nią pochwalić i powiedzieć: „To moja mama, moja!”. Czasem jest inaczej – może pamiętasz tylko uczucie skrępowania, że twoja mama nie wygląda tak ładnie, jak inne? Wszystko to są cenne wskazówki. Jeśli więc sama nie możesz znaleźć motywacji, by o siebie zadbać, zrób to… dla swojego dziecka.

Zadręczanie się – oddzielna kategoria

Osobno warto poświęcić czas na zastanowienie się, czy gorszy nastrój i brak energii nie wynikają nie tyle z podejmowania wszystkich obowiązków samodzielnie, co… z tytułu ciągłego zadręczania się. Nie mam mleka w piersiach – jestem zła. Dziecko się uderzyło – jak mogłam do tego dopuścić. Ma kolki – to moja wina. Idzie do żłobka – co ze mnie za matka?

Jeśli czytasz to i czujesz znajomy ciężar na piersi – postaraj się go w końcu zrzucić. Życie jest życiem i nie jesteśmy w stanie być idealne. Każda z nas robi błędy, wiele musi wracać do pracy albo nie może karmić piersią. Zamiast myśleć: „jak mogłam?!” pomyśl – „Ale wynagrodzę mu to inaczej”. Kiedy nabierzesz wprawy, odkryjesz prawdę w banalnym powiedzeniu – że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko.

Autor
Karolina Wojtaś
fot.
Fotolia